Na ekranie nie oglądamy ludzi, lecz kukiełki, które w odpowiednim momencie zamieniają się w nieapetyczną mięsną masę. Niby jest to gwałt na estetyce i dobrym smaku, ale całość ogląda się naprawdę
W filmie Davida R. Ellisa wyrażenie "pełnokrwiste postacie" nabiera zupełnie nowego znaczenia. Reżysera w ogóle nie interesuje, kim są, ani czym się zajmują jego bohaterowie. Gdyby nagle się okazało, że jeden z nich jest wybitnym pisarzem albo zakamuflowanym kosmitą z odległej galaktyki, Ellis skwitowałby to pewnie krótkim "Aha", a potem zapytał, jak wiele flaków i posoki da się wydobyć z jego ciała. W efekcie na ekranie nie oglądamy ludzi, lecz kukiełki, które w odpowiednim momencie zamieniają się w nieapetyczną mięsną masę. Niby jest to gwałt na estetyce i dobrym smaku, ale całość ogląda się naprawdę świetnie. "Oszukać przeznaczenie 4" pokazuje dobitnie, że seria od początku powinna powstawać w technologii 3D. Ileż frajdy może sprawić człowiekowi widok gałki ocznej wylatującej ekspresowo z głowy gorącej mamusi czy też koła samochodu miażdżącego korpus krzykliwej baby? Te i inne atrakcje zostały polane przez twórców gęstym sosem czarnego humoru. Powiedzmy sobie szczerze: trudno byłoby chyba znaleźć widza skłonnego uwierzyć znowu w bzdurną fabułę o nastolatku mającym godne Kieślowskiego metafizyczne przeczucie zbliżającej się tragedii. Tym razem punktem wyjścia są wyścigi samochodowe, w trakcie których dochodzi do katastrofy. Cudownie ocaleni nie powinni czuć się bezpieczni – gdy chodzi o rachunek trupów, śmierć bywa bardzo skrupulatna. Sceny kolejnych "przypadkowych" egzekucji nie trzymają, niestety, równego poziomu. W najlepszej w całym zestawie sekwencji w salonie piękności twórcy po mistrzowsku stopniują napięcie, puszczając w ruch krwawe domino. Z kolei akcja w szpitalu przypomina balon, z którego ktoś spuścił powietrze, zanim żartowniś dotarł na miejsce ze szpilką. Dziury w widowisku zawsze można zakleić autoironią i dlatego w "Oszukać przeznaczenie", oprócz fragmentów niezamierzenie komicznych, zdarzają się również świadome mrugnięcia okiem - finał filmu rozgrywa się na przykład w multipleksie w trakcie seansu trójwymiarowego horroru. Na dobrą sprawę dziełka Ellisa nie powinno się traktować jako pełnowartościowego wytworu kinematograficznego. Struktura fabularna przypomina pornosy ("momenty" poprzetykane są scenami głupkowatych dialogów), w których chodzi przecież o to, by zrobić widzowi dobrze bez bawienia się w budowanie dramaturgii i wiarygodnych portretów psychologicznych. Skoro jednak publika śmieje się i podskakuje na przemian, oznacza to, że rozrywkowy mechanizm działa bez zarzutu. Trzeba nie mieć serca, żeby czepiać się tego szkarłatnego wibratora z trupią czaszką...
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu